Alkohol i miejsce na ziemi - smutne refleksje po filmie "Pod Mocnym Aniołem"
Dlaczego
nie mogą przestać? Dlaczego z bliskich ludzi stają się dalecy? Dlaczego
nikt i nic nie jest warty walki? Dlaczego chcą, a nie mogą?
Przypomniały
mi się wszystkie pytania, które stawiam sobie przez całe życie obcując w rozmaitych
konfiguracjach z alkoholizmem. Oczywiście jako dorosły człowiek rozumiem
złożoność problemu, ale nie zmienia to faktu, że nie zawsze tak było. Coraz
częściej jestem zdania, że właśnie dorośli ludzie, aby wytłumaczyć przed sobą
własną słabość lub brak konkretnych decyzji, zasłaniają się słowem
„skomplikowane“, frazesem: „życie nie jest takie proste“, „ nic nie jest
biało-czarne“, itp.
A
może właśnie jest lub powinno być „to“ proste i dlatego jest takie trudne? Może na pytanie: „czy mnie kochasz?“
trzeba odpowiedzieć „tak“ lub „nie“ i nieść przez całe życie odpowiedzialność
za tą odpowiedź, a nie tłumaczyć, że „to zależy, w jakim sensie“, albo „tak,
ale nie chcę się jeszcze wiązać“, lub inne, podobne bzdury?
Może
kiedy musisz wybrać między słabością do kolegi z pracy, a własnym,
codziennym mężem, trzeba dokonać jednoznacznego wyboru i dżwignąć wszystkie
jego konsekwencje, a nie oszukiwać jednego, drugiego i siebie, bredząc o
„wypaleniu“, „potrzebie odmiany“ albo „tęsknocie za ekscytacją i motylami w
brzuchu“?
Może
właśnie sięgając po kolejny kieliszek, lądując na kolejnej libacji, trzeba
powiedzieć sobie wprost, że to jest ważniejsze od pracy, rodziny, monotonii
zwykłego życia i upijać się z pełną świadomością, że za tą zwyczajnością
będzie się najbardziej tęsknić, kiedy sięgnie się dna?
Tak
jak na dwa pierwsze pytania, stanowczo odpowiadam sobie „tak“ i jestem pewna,
że jest to możliwe do wykonania, tak w przypadku alkoholu, niestety obawiam
się, że nic by to nie zmieniło…byłam świadkiem upadków i dźwigania się
z nich, obietnic, że „już nigdy“, wypłakanych przez żonę, przez dziecko…
Podobno
dzieci alkoholików mogą znienawidzić rodziców, którzy piją tak samo mocno, jak
mogą ich kochać. Można stać z uchem przy drzwiach, wsłuchujac się w
nierówne kroki na schodach, modląc się, żeby „on“ nigdy nie dotarł do drzwi.
Niech upadnie i zabije się! Niech uwolni od strachu i bezsilności! Najgorsze
jest to, że wyrastają z nich albo alkoholicy albo ludzie, którzy
z lęku przed nadmiernym przeczuleniem na pijaństwo innych, akceptują je
wśród bliskich nie chcąc być uważanymi za histeryków. Obłęd bez wyścia? Trzeba
znienawidzić, wyrzec się, wyrzucić za drzwi, aby uratować alkoholikowi życie. I
choć jednocześnie jesteśmy świadomi tragizmu tych ludzi, nie możemy im współczuć
ani im pomóc, bo zbyt ich kochamy! Często jest tak, że pomaga im ktoś obcy, bo
ma większy dystans, bo tych bliskich już nie ma. Uciekli ratując własne życie.
Zostają ci wygrani lub przegrani, ale najczęściej już samotni. Ci, którym udaje
się wygrać z nałogiem, mają inną perspektywę życia i jego wartości. Jeśli
uda im się coś naprawić, mają szczęście. Zawsze warto próbować.
Najgorsze
jest to, że wciąż udajemy, że to „tylko kieliszek“, albo „tylko jedna impreza“.
Nikt nie zauważa gdzie jest granica i kiedy się ją przekracza, mimo, że wszyscy
wiemy, że trudno jest zza niej wrócić…
Z której
strony nie patrzeć na alkoholizm, czy ze strony pijącego, czy osoby zdradzonej
z wódką, po obu stronach dzieje się dramat.
Mnie
przed wieloma głupstwami w życiu uchronił strach. Być może przed alkoholizmem
też? Więc może bójcie się wszyscy, którzy macie słabość do alkoholu? Bójcie
się, póki umiecie się bać! Tak bardzo chciałabym żeby wszyscy którzy chcą
zawalczyć o siebie wygrali!
Dlatego
pewnie dzisiaj w kinie, patrząc na ostatnią scenę filmu, miałam ochotę krzyczeć
na całe gardło „nieeee“!!!!, bo tak się bałam, że Więckiewicz jednak odwróci
się i znowu wejdzie do baru…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz