czwartek, 30 stycznia 2014

Jak ogień i woda?

 
Jak ogień i woda?

Jak to możliwe, że czasem żyjemy z kimś kilkanaście lat, raz jest nam lepiej, raz gorzej, ale jesteśmy szczęśliwi, nie zamienilibyśmy tego życia ani tego kogoś? Jak to możliwe, że wydaje nam się, że tak będzie już na zawsze, nawet jeśli coś pójdzie nie tak? Jak to możliwe, że stąpając mocno po ziemi i potykając się o własne słabości, niepowodzenia, o nogi podkładane przypadkiem i specjalnie, kochamy nasze życie takie jakim jest? I nagle, jak już gdzieś na horyzoncie widać ławeczkę przed domem, a na niej nas, staruszków z tym drugim staruszkiem, okazuje się, że trzeba zaczynać od początku?
Jak zrozumieć, że nie byliśmy tak ważni, jak nam się zdawało? Jak przełknąć, że to się z nami dzieje, jest drugiemu obojętne? Jak ogarnąć to, że wszystkie nasze wybory i decyzje nie mają już sensu? Jak pogodzić się z faktem, że nikt o nas nie walczy i za nami nie tęskni? Jak to możliwe, że cieszyły nas te same radości, a nie martwią te same smutki?
I nagle zdajemy sobie sprawę, że tak bardzo się różnimy, że nie ma szans na ratunek. I nagle patrząc w tą samą stronę widzimy zupełnie co innego. I spoglądając wstecz odnajdujemy innych ludzi i inne żale, inne szczęścia. Wspominamy te same wydarzenia, a opowiadamy dwie różne historie. Dla nas tamtego dnia padał deszcz, dla niego świeciło słońce. Dla nas był trud walki o szczęście, dla niego sama radość życia. Przed nami strach  pustego miejsca ławeczki na horyzoncie, przed nim lęk przed słowami.
Jesteśmy więc jak ogień i woda? Czy byliśmy tacy zawsze? A jeśli tak, to dlaczego w ogniu brak iskry, a woda straciła wartkość nurtu? A jeśli znajdziemy wyjaśnienie, będziemy dalej żyć? A jeśli pozostawimy pytanie bez odpowiedzi, serce przestanie bić?
A teraz zostaje kawałek pustki na zawsze, którą trzeba będzie oswoić i nauczyć się z nią żyć. Być szczęśliwym tą drugą częścią nas, która nic nie zawiniła i nie chce jeszcze umierać. Dla najmniejszego kawałeczka nas, trzeba wypłakać do końca żal za tym czego nie zrozumieliśmy na czas, przeboleć tą obojętność, z którą patrzyła na nas ta kiedyś najważniejsza osoba na świecie i chyba spróbować patrzeć bez lęku w stronę horyzontu… parafrazując Jasnorzewską: „można żyć bez powietrza“, mówię wam…a można też próbować oddychać inaczej, tak żeby się dźwignąć i unieść. Może mi się kiedyś uda?

wtorek, 28 stycznia 2014

Słoneczni ludzie

 


Są tacy ludzie, którzy roztaczają taką radosną promienistość! Mają to w uśmiechu, w zachowaniu albo w oczach. Nie muszą nic mówić, ani zbyt głośno się śmiać. Czasem potrafią przekazać to w dotyku, krótkim, delikatnym, a jednocześnie znaczącym. Nie zawsze ich znamy. Nie zawsze uda nam się zaprzyjanić. Czasami, po prostu mijamy się na ulicy, ale zawsze wiadomo, że to taki człowiek. Ja tak bardzo lubię odbierać tą promienistość, że bardzo chętnie przebywam w ich towarzystwie, a jeśli to jest tylko ten przechodzień, to zawsze mam ochotę się za nim odwrócić, albo spotkać jeszcze raz…
Są tacy ludzie, którzy potrafią rozgonić złe myśli, przegonić strach i dać poczucie bezpieczeństwa samą swoją obecnością. Przy nich czujemy się „zaopiekowani“, spokojni…bije od nich takie ciepło, że ma się ochotę przytulić. Wystarczy, że obejmą na chwilę i od razu lżej na duszy, i choć wiadomo, że to tylko zwykły gest, ma się wrażenie, że przeznaczony był specjalnie dla nas, na tą właśnie chwilę…
         Są tacy ludzie, których, nawet po niedługim czasie, mamy wrażenie, że znamy sto lat! A właściwie, że znamy się od wieków na wzajem. Nie trzeba nic udawać, grać, nie trzeba spinać się ani nadrabiać miną… po prostu można być sobą, takim jakim dana chwila nas określa. Zawsze będziemy zaakceptowani. Nawet jeśli nie zgadzamy się we wszystkim, nie będą nas przekreślać, pouczać ani ganić. Będziemy po prostu inni, ale wciąż razem…
Są tacy ludzie, za którymi tęsknimy, mimo, że czasem nie znaliśmy się długo lub nie bylismy sobie bliscy. Których obecności brakuje na codzień, w zaprzyjaźnionym sklepie, w pracy, albo w trudnych chwilach. Nie zdają sobie często sprawy jak ważni są dla innych i może właśnie dlatego są tak subtelni w swoim „byciu“? wracamy do nich myślami albo w snach, kiedy brakuje nam ciepła w życiu, słońca w sercu, albo po prostu czujemy się samotni i nieszczęśliwi …
Spotkałam kilku takich ludzi w swoim życiu, spotykam wciąż nowych. Żeby ich zauważyć trzeba spoglądać ludziom w oczy I obierać ich dobro, nie doszukując się nic poza nim. To cudowne uczucie, dobre na wszystkie słabości i bóle duszy.
Bardzo chciałabym być takim słonecznym człowiekiem :)

sobota, 25 stycznia 2014

Alkohol i miejsce na ziemi - smutne refleksje po filmie "Pod Mocnym Aniołem"

 
Alkohol i miejsce na ziemi - smutne refleksje po filmie "Pod Mocnym Aniołem"

Dlaczego nie mogą przestać? Dlaczego z bliskich ludzi stają się dalecy? Dlaczego nikt i nic nie jest warty walki? Dlaczego chcą, a nie mogą?
Przypomniały mi się wszystkie pytania, które stawiam sobie przez całe życie obcując w rozmaitych konfiguracjach z alkoholizmem. Oczywiście jako dorosły człowiek rozumiem złożoność problemu, ale nie zmienia to faktu, że nie zawsze tak było. Coraz częściej jestem zdania, że właśnie dorośli ludzie, aby wytłumaczyć przed sobą własną słabość lub brak konkretnych decyzji, zasłaniają się słowem „skomplikowane“, frazesem: „życie nie jest takie proste“, „ nic nie jest biało-czarne“, itp.
          A może właśnie jest lub powinno być „to“ proste i dlatego jest takie trudne?  Może na pytanie: „czy mnie kochasz?“ trzeba odpowiedzieć „tak“ lub „nie“ i nieść przez całe życie odpowiedzialność za tą odpowiedź, a nie tłumaczyć, że „to zależy, w jakim sensie“, albo „tak, ale nie chcę się jeszcze wiązać“, lub inne, podobne bzdury?
Może kiedy musisz wybrać między słabością do kolegi z pracy, a własnym, codziennym mężem, trzeba dokonać jednoznacznego wyboru i dżwignąć wszystkie jego konsekwencje, a nie oszukiwać jednego, drugiego i siebie, bredząc o „wypaleniu“, „potrzebie odmiany“ albo „tęsknocie za ekscytacją i motylami w brzuchu“?
Może właśnie sięgając po kolejny kieliszek, lądując na kolejnej libacji, trzeba powiedzieć sobie wprost, że to jest ważniejsze od pracy, rodziny, monotonii zwykłego życia i upijać się z pełną świadomością, że za tą zwyczajnością będzie się najbardziej tęsknić, kiedy sięgnie się dna?
Tak jak na dwa pierwsze pytania, stanowczo odpowiadam sobie „tak“ i jestem pewna, że jest to możliwe do wykonania, tak w przypadku alkoholu, niestety obawiam się, że nic by to nie zmieniło…byłam świadkiem upadków i dźwigania się z nich, obietnic, że „już nigdy“, wypłakanych przez żonę, przez dziecko…
Podobno dzieci alkoholików mogą znienawidzić rodziców, którzy piją tak samo mocno, jak mogą ich kochać. Można stać z uchem przy drzwiach, wsłuchujac się w nierówne kroki na schodach, modląc się, żeby „on“ nigdy nie dotarł do drzwi. Niech upadnie i zabije się! Niech uwolni od strachu i bezsilności! Najgorsze jest to, że wyrastają z nich albo alkoholicy albo ludzie, którzy z lęku przed nadmiernym przeczuleniem na pijaństwo innych, akceptują je wśród bliskich nie chcąc być uważanymi za histeryków. Obłęd bez wyścia? Trzeba znienawidzić, wyrzec się, wyrzucić za drzwi, aby uratować alkoholikowi życie. I choć jednocześnie jesteśmy świadomi tragizmu tych ludzi, nie możemy im współczuć ani im pomóc, bo zbyt ich kochamy! Często jest tak, że pomaga im ktoś obcy, bo ma większy dystans, bo tych bliskich już nie ma. Uciekli ratując własne życie. Zostają ci wygrani lub przegrani, ale najczęściej już samotni. Ci, którym udaje się wygrać z nałogiem, mają inną perspektywę życia i jego wartości. Jeśli uda im się coś naprawić, mają szczęście. Zawsze warto próbować.
Najgorsze jest to, że wciąż udajemy, że to „tylko kieliszek“, albo „tylko jedna impreza“. Nikt nie zauważa gdzie jest granica i kiedy się ją przekracza, mimo, że wszyscy wiemy, że trudno jest zza niej wrócić…
Z której strony nie patrzeć na alkoholizm, czy ze strony pijącego, czy osoby zdradzonej z wódką, po obu stronach dzieje się dramat.
Mnie przed wieloma głupstwami w życiu uchronił strach. Być może przed alkoholizmem też? Więc może bójcie się wszyscy, którzy macie słabość do alkoholu? Bójcie się, póki umiecie się bać! Tak bardzo chciałabym żeby wszyscy którzy chcą zawalczyć o siebie wygrali!
Dlatego pewnie dzisiaj w kinie, patrząc na ostatnią scenę filmu, miałam ochotę krzyczeć na całe gardło „nieeee“!!!!, bo tak się bałam, że Więckiewicz jednak odwróci się i znowu wejdzie do baru…


niedziela, 19 stycznia 2014

Całusy i całowanie

CAŁOWANIE


Uważam, że całowanie to kwint esencja uczuć. Uwielbiam się całować i mam na myśli najbardziej klasyczny rodzaj tego gatunku. Całowanie, całusy, buziaczki, cmokanie i wszystkie inne odmiany, przekazują, moim zdaniem, z największą siłą i przekonaniem nasze, moje uczucia. Bo co mam ochotę zrobić, kiedy myślę o mężczyźnie, który mi się podoba? (stanowaczo o mężczyźnie, bo choć uważam, że z kobietą stworzyłabym związek trawły i stabililny, zdecydowanie pozostaję hetero) Pocałować go. Najlepiej w deszczu albo padającym śniegu, romantycznie i spontanicznie, ostatecznie może być w zupełnie innych okolicznościach. W takim pocałunku oddaje się więcej uczucia – jakie jest w danej chwili aktualne – miłości, fascynacji czy zauroczenia – niż niejednokrotnie w bliższym zbliżeniu, które samo w sobie jest naturalną konsekwencją tego typu pocałunku. Może nie natychmiastową, ale mile widzianą. Ale w takim pocałunku można trwać i trwać…
Inny typ, który wielbię i praktykuję najczęściej, to całowanie moich i nie tylko, dzieci. Na cześć tego przecałuśnego zwyczaju, nazwaliśmy to z moim synkim „kizianiem-mizianiem“. Sprawdza się w każdej sytuacji. W stanch przygnębienia podnosi na duchu i ciele, w przypadkach euforycznych, dodaje skrzydeł i daje szanse się uzewnętrznić, a na co dzień sprawia, że ta codzienność ma słodki smak. Kiedy dzieci były malutkie, najbardziej uwielbiałam całować ich stópki, które nazwaliśmy „świeżymi syrami“ i do dziś, również dla nich, jest to znak rozpoznawczy słodkich bobasów (oczywiście rozumiem, że ten rodzaj fetyszyzmu nie musi być powszechny).
Cmokam się również z bliższymi znajomymi (dalszych lub nowych staram się nie wystraszyć) na powitanie, pożegnanie, podziękowanie, pocieszenie i inne spontaniczne okoliczności, bo czuję wtedy z nimi specjalną więź, która jest dla mnie ważna, aczkolwiek rozumiem, że nie każdy z nich tak to postrzega.
Specjalne miejsce w moim sercu mają całusy i przytulanki z moim nieżyjącym już Tatą. W naszym wspólnym życiu straciliśmy dużo czasu, ale te momenty, kiedy mogłam się do niego przytulić i wycałować, dawały mi w dzieciństwie poczucie bezpieczeństwa i stanowiły potwierdzenie bycia kochaną, czego domagałam się dość często.
Może właśnie dlatego, że pocałunek jest dla mnie taki ważny, nie obdarowuję nim nigdy osób mi obojętnych lub takich, których po prostu nie lubię, nawet jeśli jakieś dziwne okoliczności sprawiałaby, że taki gest z mojej strony byłby oczekiwany. Uważam, że to zupełnie normalne i prawdziwe, że nie niektórzy ludzie pozostają dla nas obojętni lub nie pałamy do nich sympatią. Choć ogólnie lubię ludzi, to uważam, że uczciwiej jest mieć taki jasny podział stosunków międzyludzkich.
Wracając do pocałunków, to nawet jak w danej chwili są one nierealne, to wystarczy zamknąć oczy i pomyśleć, że następny będzie taki ciepły, szczęśliwy, że dużo łatwiej się na niego czeka…

Całuje wszystkich, którzy się ze mną zgadzają J

Depresja bez stanika

A więc zaczynam... Mimo, że nie powinno zaczynać się zdania od „więc“, to bardzo ważny moment. Zbierałam się do tego kilka lat, bo wciąż nie mogłam uwierzyć, że ktoś może chcieć czytać to co napiszę. Ale Przyjaciółka powiedziała, żeby pisać. Może dlatego, że ciągle gadam …

         Od dwóch lat borykam się z depresją. Kiedy byłam w jej epicentrum, nie zdawałam sobie sprawy, że to „to“. Miałam na głowie ważniejsze sprawy i wydawało mi się, że to co przeżywam, to po prostu wynik stresu. No i był. Teraz już nie mam tych drastycznych objawów, ale co jakiś czas wraca takie załamanie i wówczas nazywam to uczucie „Depresją bez stanika“. Wiem, że dużo kobiet, i być może nie tylko, ale mężczyźni staników nie noszą, zmaga się z depresją i jestem pewna, że wiedzą o co mi chodzi. To taki moment, kiedy nie masz ochoty wstać z łóżka, ani się ubierać. Mnie zawsze motywują moje dzieci, które niczym nie zasłużyły sobie na sfrustrowaną i nieogarniętą matkę. Wstaję więc i ubieram się, ale nie mam ochoty ubierać stanika, czegoś ładnego, butów na obcasie. Wszystko mi zwisa, biust też. Dresy i bluza to schronienie. Ale trzeba iść do pracy, więc odpada. Ładuję więc cyce w stanior, dresy odkładam, ale odbijam sobie na butach (trampki albo adiki). Mogę posmęcić albo popłakać w samochodzie, ale potem staram się nie obciążać innych. Nikt nie jest winien, że chwilami świat jest szmatławy, a ja sobie z nim nie radzę. Co więcej, mam szczęście, bo kiedy zrobiła się pustka obok mnie, okazało się, że są inni ludzie, którzy się o mnie martwią i troszczą. Jak się tylko chce, można czerpać z tego co dają i mieć siłę do pokonywania rozgoryczenia i smutku. Brzmi banalnie, ale to przetestowałam na sobie. Niesprawiedliwe byłoby gdyby tą dobrą energię zmarnować. Nie bylibyśmy warci pomocy. Ja dzięki Nim odstawiłam leki i potrafię rozpoznać kryzys, a nawet go pokonać. Nie zawsze sama, ale udaje się.
Więc cyce w staniory! Mi udało dziś kolejny raz! i nawet zaczęłam ćwiczyć i pisać. Powrót do życia objawił się również gotowaniem, obiadek na dziś i jutro, ratutuj a la ja J dzięki wszyscy, którzy wiecie, że to o was i ci, którzy nie macie o tym pojęcia!