sobota, 8 lutego 2014

2 podziękowanie dla Jeannette - Wiktor

 
Już wiedziałam, że ma być syn! Do szkoły już chodzić nie musiałam, bo byłam już bardzo doświadczona  ale trochę mi tego brakowało. Szkoła rodzenia, to takie miejsce gdzie bez krzywych spojrzeń i głupich komentarzy, można bez przerwy rozmawiać tylko o ciąży i dzieciach, raj!
Wiktor nie spieszył się na świat, a ja miałam kłopot, bo Kalinka miała tylko 2 latka, a mąż wyjeżdżał z Polski na kilka dni. Musiałam trochę pomóc naturze. Było 3 dni po terminie, więc miałam nadzieję, że wszysko będzie ok. Zresztą najbardziej przeżywałam, że muszę rozstać się z córeczką, zostawić ją bez mamy na całe 3 dni! Zostawiłam ją u cioci i zarzuciłam torbę na ramię. Jeannette czekała na mnie w szpitalu, więc szlochając po drodze szłam do auta. Postanowiłam pojechać na do szpitala sama. W ostatniej chwili wybiegła moja siostra cioteczna i zadecydowała, że lepiej jednak będzie jak ona poprowadzi. Z pośpiechu nie wizięła żadnych dokumentów więc do szpitala ze mną jej nie wpuścili. Za jakiś czas przyjechał mąż. Pracował akurat, więc siedział trochę jak na szpilkach. W pewnym momencie akcja porodowa się skończyła, a raczej zatrzymała. Jeannette poprosiła, żeby wrócił do pracy, bo nam trochę przeszkadza. I rzeczywiście, jak tylko wyszedł, od razu zaczęłam rodzić z powrotem. Nagle, Jeannette powiedziała, że musi poprosić pediatrę. Poprzednio nie musiała. Wystraszyłam się, ale mnie uspokoiła, więc się temu spokojowi poddałam. Po prostu kiedy powiedziała, że mam się nie bać, przestałam. Jakby to było takie proste! Biednemu pediatrze o mało nie złamałam ręki, tak go ściskałam podczas parcia, bo akurat stanął obok mnie ale za to pomogło! Jak się urodził syn, okazało się, że przydusił się trochę pępowiną, ale dostał 10 punktów!
Parłam 10 minut.
Do dziś jestem zła na siebie, że pogoniłam syna do przyjścia na świat. Najpierw był czerwony, bo pępowina. Potem żółty, bo żółtaczka, a potem krościaty, bo okazało, że że ma alergię na białko, więc całe pół roku żywiłam się chlebem i szynką, której nie cierpię! Gdzieś w środku, jestem pewna, że gdybym dała mu szansę samemu zadecydować kiedy ma się urodzić, byłoby inaczej. Ze szpitala wyszłam po 2 dniach, bo z Kaliną nie miał kto zostać. Za to już co dwa dni musiałam zjawić się na badanich krwi maluszka, sprawdzających poziom bilirubiny. To był najkoszmarniejszy czas! Odciąganie, przegotowywanie, karmieni strzykawką i ssanie mojego palca (zniknęły mi linie papilarne), żeby nie zanikł odruch ssania. Koszmar!
Za to trzeci poród, to historia, która, mam nadzieję, znajdzie się w kolejnej książce Jeannette, ale najpierw u mnie na blogu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz