Dałam
oczywiście znać Jeannette, że widzimy się na wiosnę, jak zwykle! Jak zwykle,
spryciaż nie spieszył się na świat. Na szczęście, w 2006 matka olbrzymka miała
już parę sukienek od koleżanek olbrzymek i mogłam jakoś turlać się bez
obciachu.
5
dni po terminie, poturlałam się na badanie kontrolne. Spędziłam 3 godziny w
szpitalu. Pan doktor stwierdził, że mogę urodzić nawet za tydzień (o Boże
litościwy, to mnie chyba dźwig będzie musiał przywieźć!), pani doktor na USG
stwierdziła, że zgodnie z zasadą każde kolejne dziecko jest większe,
Karolek będzie ważył ok 5 kg, więc trzeba będzie pewnie zrobić cesarkę. Byłam
przerażona! Nie wiem jak kobiety mogą specjalnie umawiać się na ten zabieg! Ja
się zawsze tego strasznie bałam i przyznaję, nie wiem dlaczego. Zadzwoniłam po
południu do Jeannette i powiedziałam, że wiem, że potrafi robić cuda, ale jakby
jej się nie udało tym razem, to niech się na mnie położy i go wyciśnie, tylko
nie pozwoli robić mi cesarki! Miała mieć wieczorem dyżur, więc powiedziała
żebym przyjechała, to mnie obejrzy.
Ponieważ
w tv był jakiś światowej wagi mecz, poprosiłam sąsiadkę, żeby podwiozła mnie do
szpitala. Przywitała mnie Jeannette i znajomy, pachnący innym
wymiarem oddział. Normalnie nienawidzę i boję się
szpitali, ale porodówka na Żelaznej to miejsce gdzie zatrzymuje się czas i
pachnie szczęściem. Uwielbiałam tam pobyć trochę! Więc przyjechałam, siadłam na
„samolot“ – czyli fotel ginekologiczny, Jeannette zaczęła badanie i poszło!
Pierwszy raz odeszły mi wody, zawsze działo się to już podczas porodu. „ No to
zostajesz“ – usłyszałam. Super, ucieszyłam się, że nie będę musiała czekać
jeszcze tydzień i że jak zwykle, zabrałam ze sobą magiczną torbę ze wszystkim.
Przekroczyłyśmy
„gwiezdne wrota“ i ledwo zdążyłam do toalety. Akcja zaczęłą ostro przyspieszać,
a ja sobie przypomniałam o pończochach!
Po
każdym kolejnym porodzie, robił mi się coraz większy żylaczek. W tej ostatniej,
lekarz zalecił mi noszenie specjalnych pończoch, które pod wymiar mojej boskiej
nogi, musiałam zamówić w aptece. Niestety, „szły“ tak długo, że nie zdążyłam
ich włożyć nawet raz. Wyjęłam je tylko z pudełka i zastanawiłam się czy to
nie jakaś pomyłka. W rękach miałam podkolanówki! Była również instrukja
obsługi. Wrzuciłam je do torby, bo miałam również założyć je do porodu.
Tak
więc gramoląc się już na łóżko, oznajmiłam Jeannette, że musi mi włożyć
pończochy. Za ścianą jakaś biedula darła się masakrycznie, a ja tu
z pończochami!
Ale uwaga, instrukcja!
Ale uwaga, instrukcja!
Trzeba
włożyć gumowe rękawiczki, ręce w środek i naciągać.
Wystawiłam
nóżkę i czekam… a tu Jeannette zaczyna się wić
i wydawać dziwne dźwięki. Zorientowałam się, że się śmieje!
„Wołaj drugą położną!“ – krzyknęła do mojej sąsiadki. Teraz już obie płakałyśmy
ze śmiechu. Nie wiedziałam czy mam skurcze ze śmiechu czy porodowe! Wpadła
przerażona położna! Widocznie Jeannette nie wzywa za często nagłej pomocy i to na
początku porodu. Nie mogłyśmy się wysłowić! Jeannette trzymała ręce jak do
modlitwy
i pokładała się ze śmiechu. Ja zwijałam się na łóżku, łzy leciały
mi
i dawałam popis moich możliwości rechotania. W końcu okazało się, że Jeannette
nie może wyjąć dłoni z pończochy i druga położna musi jej pomóc! Jak już udało jej się uwolnić,
wyrzuciła rękawiczki do kosza i zapytała czy mam dwa żylaki. Był jeden. „Więc
będziesz rodzić w jednej pończosze!“ I tak było. Również w jednej umyłam się po
wszystkim.
To
był najbardziej rozrywkowy poród, przynajmniej w moim życiu!
Parłam 5 minut.
Krzysztof
Karol uśmiechał się od pierwszej chwili, choć nie wszyscy mi w to wierzyli. Był
najweselszym niemowlakiem ze wszystkich moich dzieci. Do dziś jest „Panem
złotoustym“ i rozbawia mnie w najbardziej ponurych chwilach, które musiały
nastąpić po takich cudownych, jakie przeżyłam. Wszystkie trzy były udziałem Jeannette. Może nie napisałm o
niej tak dużo jak powinnam, ale właśnie dzięki niej mogłam z taką
przyjemnością o tym pisać.
Po
tych trzech ciążach została mi ta niezwykle ważna znajomość i jeszcze druga, o
której też pewnie napiszę kiedyś, moja Pani ginekolog, z którą spotkania
traktuję jak spotkania rodzinne.
Jeannette,
dziękuję za to, że byłaś ze mną i moimi dziećmi w najważniejszych chwilach
naszego życia. Dziękuję za to, że nigdy nie odmówiłaś i mam nadzieję, że
będziesz przy Kalinie kiedy będzie witać swoje Największe Szczęście!
ja bez Jeannette nie rodzę :)
OdpowiedzUsuń